Uliczne ufo – Hyundai Kona N Line

rallyandrace.pl 6 godzin temu
Zdjęcie: hyundai


Według twórców filmowych których produkcje oglądaliśmy w latach 90’tych w obecnych czasach mieliśmy już poruszać się futurystycznymi pojazdami i to w powietrzu. Jednak motoryzacja wykonała znacznie mniejszy krok na przód przez te lata. A w kwestiach designu jest nieco lepiej, ale producenci zaczynają już sięgać po wzorce z lat 90’tych odwołując się do klasyków i wracają do kwadratowych jak pudełka nadwozi. Hyundai w tym modelu poszedł trochę inaczej i tak powstało auto znacznie wyróżniające się na drodze.

Najpierw futurystyczne auta na deskach kreślarskich i na targach kończą jako pojazdy w klasycznych bryłach i kształtach. Producenci przez cały czas bardzo delikatnie próbują wchodzić z odważniejszymi wizjami. Auta cały czas są podobne do siebie, a w środku puste połacie plastików z centralnym ekranem to niemal kalka. Model Kona od Hyundaia przełamuje trochę te schematyczne w jednym stylu podejście. Wszystko za sprawą przednich i tylnych świateł, które przechodzą przez całą szerokość przodu i tyłu auta. Inni robią też takie podchody montując odblaski pomiędzy lampami czy grile w linii lamp. Ale typowe rozwiązanie jak na hełmie robocopa, jednocześnie z przodu i z tyłu, zastosował właśnie Hyundai w modelu Kona.

Zobacz także: Wyścigówka na drogi – Hyundai Elantra N TCR Edition

Oczywiście ograniczają tą fantazję przepisy, które definiują wysokość umiejscowienia lamp i ich podział na dwa źródła światła. Przez co w jeździe dziennej auto z daleka wygląda normalnie. Ale przy włączonych światłach pasek led świeci się równomiernie całą szerokością, a zadanie lamp drogowych przejmują dolne światła.

To interesujące jak Koreańczycy dogonili europejskie samochody. Od nijakich modelów Pony czy pierwszego Accenta mamy producenta walczącego z sukcesami o tytuły w WRC i pełną gamę ciekawych aut w każdym segmencie. Do tego odważnie wchodzącego w hybrydy i elektryki, gdzie na szczycie drabinki stoi Ioniq 5 N. Niestety typowej „N-ki” w gamie Kony już nie zobaczymy. Zostaje poprzednia generacja, albo wersja uturbiona 1,6. A w nasze ręce trafił model N-line czyli 1,6 hybryda. Czyli model jedynie w stylizacji N.

Nowoczesny wygląd

To co najbardziej rzuca się w oczy to nowoczesny, można choćby pokusić się o określenie „przyszłościowy”, wygląd. Do tego liczne przetłoczenia na nadwoziu sprawiają, iż trzeba się długo oswajać z tym wyglądem. Sporo się dzieje na błotnikach i drzwiach. Również tutaj na przodzie znajdziemy modne ostatnio bardzo delikatne Piano Black na froncie. Muchy łapane na zderzak to stopniowe „piaskowanie” fortepianowej czerni, a każda próba przetarcia kończy się kolejną kolekcją rys. To w zasadzie jedyne praktyczne wady efektownego frontu. Stylistyka jest to sprawa indywidualna, ale ten odważny projekt traktujemy na plus.

Tył auta bez ciemnych akcentów i wykończeń, sprawia trochę wrażenie jakby był od innego auta. Czarne nadkola z uboższych wersji chyba lepiej spajają w całość ten styl. Patrząc całościowo to wyrazisty i elegancki design powinien lepiej się zestarzeć niż np. front Civica „ufo”.

Zobacz także: Nowy koncept Hyundaia: połączenie NFS-a z Grupą B

Z antygadżetów to Hyundai na szczęście nie poszedł w chowane klamki, jak bezpośredni konkurent Toyota C-HR, dzięki czemu w mroźne dni bez obaw o zamarzanie możemy próbować dostać się do auta. Nie ma nieprzyjemnego „walenia”, jakby ktoś kopnął w nadwozie, podczas ich chowania za każdym razem jak ktoś otworzy i zamknie drzwi.

Wysokie nadwozie auta, ale normalnie zawieszone stawia go gdzieś pomiędzy większym kompaktem, a małym suvem. Producenci mnożą i mieszają segmenty więc nie ma sensu na siłę go gdzieś kwalifikować. Siedzi się wyżej, a auto jest znacznie większe i wyższe niż się wydaje na pierwszy rzut oka, co widać dopiero po zajmowanym miejscu parkingowym.

Kona oparła się jeszcze powracającej modzie na kanty co widać po kolejnych modelach od Subaru, Toyoty czy KIA. Sam Hyundai ma też już „kanciaka” w ofercie. choćby mały Fiat Panda wygląda jak ze świata Minecraft. Wraca moda na kanty, to kierunek w którym zaczynają skręcać producenci. Więc na tle tych aut Kona jeszcze bardziej się wyróżnia dzięki obłym wykończeniem nadwozia. Ten styl ma jednak jedną praktyczną wadę. Ładnie zaginającą się krzywiznę maski za która kryją się napuchnięte błotniki ciężko wyczuć na parkingu. Z miejsca kierowcy trudno jest nauczyć się gabarytu auta na potrzeby placowych manewrów. Pozostaje zaufać czujnikom, które znacznie za wcześnie wszczynają paniczny alarm. Dłuższe obcowanie z Koną być może rozwiązało by ten problem.

Środek także nie podaje się schematom

Co mi się spodobało w środku to przyciski na wierzchu i rozplanowanie na całkiem sporej powierzchni wszystkich podstawowych funkcji. Nie ma ukrywania wszystkich przełączników w ekranie co jest jakimś niezrozumiałym dla mnie trendem w nowych autach.

Ponownie znaczna część producentów podąża w skrajny minimalizm. Kokpity są do obrzydzenia wyczyszczone z wszelkich przełączników, świecą pustką jak auta z najuboższych wersji wyposażenia. Do tego w zamian nie otrzymujemy kompletnie żadnych dodatkowych schowków czy cupholderów. Po prostu ogromne połacia plastików. Tutaj chociaż lekko czuć już ten trend to jednak zastosowano przyjemny kompromis. Wszystkie podstawowe funkcje nawiewów są na wierzchu. Jednak dodatkowych schowków niestety też nie zaznamy. Te braki rekompensuje ciekawie przemyślany tunel.

Lewarek od automatycznej skrzyni powędrował do kolumny kierownicy więc centralny tunel zyskał sporo przestrzeni. Hyundai zastosował swój bardzo intuicyjny mały lewarek zmiany biegów. Jest też opcja pracy na łopatkach w trybie półautomatycznym dla miłośników klasycznej jazdy. Zyskane przestrzeń nie została zmarnowana czyli mowa o wcześniej wspominanym tunelu. Mamy dużą powierzchnie i dwa dynamiczne cupholdery które można schować powiększając objętość tunelu. Bardzo fajne rozwiązanie. Żeby nie było zbyt idealnie, typowy schowek pod podłokietnikiem zniknął i jest kontynuacją dużego tunelu.

Całość jest dobrze spasowana ładnymi czarnymi i niestety bardzo twardymi plastikami. Głęboka czerń to niestety problem dla estetów, kokpit jest wiecznie zakurzony, widać na nim wszystko od kurzu po odciski palców. Do tego ciasne spasowanie ma efekt uboczny gdy wychładzamy klimatyzacją rozgrzane wnętrze to układające się plastiki potrafią solidnie akustycznie „strzelić”. Ale nie ma tutaj trwałych problemów ze skrzypieniem czy jakimś stukaniem na nierównościach. O dobrą akustykę z radia dbają głośniki bose. Wersja N line posiada czerwone wykończenia, które bardzo ładnie kontrastują z mocną czernią wnętrza. Welurowe perforowane wykończenie foteli dodaje przyjemnego stylu.

Mulitmedia, wszędzie multimedia

To już standard, ale dla nas petrolmaniaków brak tradycyjnych zegarów to spora strata w stylu pojazdu. Przed kierowcą zamiast klasycznych budzików jest ekran, który jest zestawiony z ekranem centralnym. Na pocieszenie można ustawić styl klasycznych analogowych zegarów. Mamy dwa ekrany, ale zasadzie nie czuć, iż są to osobne wyświetlacze, sprawia to wrażenie spójnej całości. W funkcjach wszystko co można, czyli przeróżne kompozycje i style z możliwościami personalizacji i współpracy z telefonami. Można korzystać z dobrodziejstw Androida i map lub zaufać fabrycznej nawigacji, która radzi sobie równie dobrze. Z ciekawych „bajerów” Hyundaia warto wspomnieć o kamerach w lusterkach, które aktywują obraz na miejscu obrotomierza lub prędkościomierza w zależności od strony i mamy podgląd co dzieje się obok auta jako wsparcie dla klasycznych lusterek.

Skoro mowa o multimediach to auta oczywiście wyposażone jest w szereg asystentów. Oprócz tych przydatnych jak asystent pasa są też te irytujące jak pikanie przy każdej okazji zmiany ograniczenie prędkości czy przy każdym razie jej przekroczenia. Przy psychozie stawiania znaków co kilkanaście metrów w polskich realiach jazda z włączonym systemem to nieustanne pikanie co niesamowicie irytuje. Radar czytający znaki potrafi się czasem pomylić i zaciągnie ograniczenie z równoległej drogi i tak na trasie krajowej potrafi pokazać ograniczenie z pasa bezpieczeństwa.

Jak się jeździ wersją N-line

Na początek należy zapomnieć o wszelkich powiązaniach w osiągach z modelami N. Co nie oznacza, iż jest to zawalidroga. Radzi sobie całkiem dobrze i lubi się z lewym pasem. Kona N-line jest nieco mocniejsza i bardziej utwardzona względem normalnej wersji. 4 cylindrowy motor o mocy 129 KM z 7-biegową dwusprzęgłową skrzynią biegów dobrze przyjmuje ciężką nogę. Tor wyścigowy nie jest jego naturalnym środowiskiem, ale jadąc po drodze bardzo łatwo i gwałtownie zapomnieć się i przekroczyć dozwoloną prędkość.

W wygodnym fotelu nie czuć tych rosnących na liczniku prędkości. Utwardzone zawieszenie zachęca do ostrzejszej jazdy, ale cały czas w rozumieniu drogowym i dobrze sobie radzi choćby na dziurach. Nie polecam jednak picia podczas jazdy na nierównościach czy otwartych kubków w cupholderach. Finalnie Kona sprawia wrażenie zwartej i pewnej.

Jak jazda przekłada się na spalanie? Jest całkiem dobrze. Realne minimalne spalanie w trasie to średnio od 5 do 5,7 litrów na 100km. Masa i gabaryt (chociaż nie taki spory jak na hybrydę) robi swoje. Ale jak to w hybrydach, jazda miejska przy wsparciu silnika elektrycznego pozwala poprawić ten wynik i zejść poniżej pięciu litrów. Korki czy jazda od świateł do świateł na dwóch napędach pozwala osiągnąć spalania rzędu 4,5 litra na 100km.

Są dostępne trzy tryby jazdy od ekologicznego po sportowy. Ma to wpływ na zakres obrotów przy zmianie biegów i oczywiście na spalanie. Auto w trybie sportowym jest wyraźnie dynamiczniejsze i chętniej reaguje na gaz. Jest też tryb normal, który uśrednia parametry pojazdu.

Podsumowanie

Hyundai Kona to dobre auto o bardzo ciekawym wyglądzie, który jest zero jedynkowy. Więc odbiorcy podzielą się na tych co im się taki styl bardzo podoba, lub całkowicie nie przypadnie im do gustu. Wnętrze z wykorzystaniem nowoczesnych ekranów połączone zostało z klasycznymi przyciskami i pokrętłami co chyba jest najlepszym w tej chwili rozwiązaniem. W środku z jednej strony mamy bardzo twarde plastiki kokpitu, a z drugiej super wygodne fotele z dobrego materiału.

Silnik spalinowy wspierany przez hybrydę dobrze się sprawdzał w mieście jak i w trasie. Spalanie przy tym gabarycie pojazdu jest akceptowalne. Można się z tym autem zaprzyjaźnić i jeżeli łapiesz się w tej połowie odbiorców której odpowiada ten styl to raczej gwałtownie nie znudzisz się Koną N-line.

Idź do oryginalnego materiału