Słodkie jest życie bez dachu, czyli test Mercedesa-AMG SL55 4Matic+

10 godzin temu
Chciałem ten tekst zacząć od wierszyka, bo SL55 AMG to czysta poezja, ale obawiam się, iż tylko nasze mistrzynie literatury, noblistki byłyby w stanie ubrać w słowa radość, jaką czerpałem z jazdy. Chociaż to Niemiec, to włoskie la dolce vita ma wplecione w DNA.


Każda marka z niemieckiej wielkiej trójki stawia na inne akcenty w autach, które wyjeżdżają z ich wyspecjalizowanych, sportowych (a nawet, można by rzec, wyczynowych) działów. Mercedes napisał kawał pięknej historii motosportu, od wyścigów-ikon jak Mille Miglia po Grand Prix F1, z pomocą wirtuozów kierownicy pokroju Juana Manuela Fangio czy Stirlinga Mossa.

Jednak dla mnie samochody drogowe spod szyldu AMG zawsze były raczej pewnego rodzaju europejską odpowiedzią na amerykańskie muscle car'y, niż torowymi maszynami do śrubowania rekordów okrążeń. Ale dlaczego muscle car, zapytacie, co za dziwne skojarzenie. A no dlatego, iż muscle car kojarzy mi się z potężnym wolnossącym V8 o cudownym basowym bulgocie. Jazda, choćby powolna, w akompaniamencie takiej muzyki przyprawia mnie o nieschodzący z twarzy uśmiech.

Co jak co, ale Mercedes potrafi w V8 i V12 bezbłędnie. choćby Horacio Pagani, człowiek, który na punkcie jakości i detali ma obsesję graniczącą z geniuszem, za radą wielkiego Fangio w swojej Zondzie montował legendarne V12 od AMG o pojemności 7,3 litra. Innym kultowym silnikiem Mercedesa jest 6,2-litrowe V8 M156 montowane niegdyś w AMG o oznaczeniu 63. Notabene M156 zaprojektował Bernd Ramler, któremu spod ręki wyszło także V10 z Carrery GT, więc facet w nieziemsko brzmiących silnikach ma spore osiągnięcia.

Pod maską nowego SL55 AMG znajdziemy czterolitrowe V8 biturbo, które jest godnym spadkobiercą wspomnianych wyżej nestorów rodu. Oczywiście motor stracił na pojemności (takie mamy czasy), ale nie myślcie, iż ubyło mu także wigoru, o nie. "Młody" może nie jest tak dziki jak stare wygi, ale przez cały czas powoduje dreszcz, przechodzący po plecach, jak tylko ryknie. Chyba nie muszę dodawać, iż to dreszcz ekstazy, o który przyprawić może prawdziwe AMG.

Jak u Felliniego


Nigdy bym nie pomyślał, iż będę kiedyś pisał, albo chociażby myślał o "la dolce vita" w kontekście samochodu bez włoskiego rodowodu. A jednak stało się i nie jest mi z tym ani trochę niewygodnie. Pewnie dlatego, iż Mercedes-AMG SL55 wypełnił moje dni dawką słodyczy, która przyprawiłaby każdego dentystę o zawrót głowy. I nie mówię o jakimś sztucznym aspartamie, a o najprawdziwszym, pysznym cukrze. Jak bardzo żal było mi rozstawać się z SL-em, mógłby zrozumieć tylko dzieciak, któremu ktoś zabrał lizaka.

Dość powiedzieć, iż gdy odbierałem SL-a z Mercedesa było tak gorąco, iż po głowie plątał mi się cytat z "Hydrozagadki", o lejącym się z nieba żarze. Taka spiekota w mieście to piekło! Los chciał ze mnie zakpić, wciskając w mą rękę kluczyki do kabrioleta w dniu, w którym otwarcie dachu groziło udarem słonecznym. Rzuciłem się jednak z SL-em na słońce, odważnie złożyłem dach i ruszyłem ku przygodzie.

Pomarańczowy Mercedes bez dachu przyciąga spojrzenia. Potrzebowałem króciutkiej chwili, żeby się z tym oswoić i zrzucić z siebie lekkie poczucie zażenowania. Ale gdy już to zrobiłem, to przeniosłem się do innego wymiaru, żyłem w filmie. Chociaż Warszawa to nie Rzym, to czułem się jak Marcello Mastroianni, zajeżdżający sportowym bolidem bez dachu pod samą fontannę di Trevi. A żeby było zabawniej, to bohater filmu Felliniego również jeździł samochodem bez włoskiego rodowodu, bo brytyjskim Triumphem TR3A. La Dolce Vita edizione Varsavia jak się patrzy.

Symfonia V8


Motor SL-a generuje 476 KM i 700 Nm momentu obrotowego. Sprint do setki zajmuje zaledwie 3,9 sekundy, a nie zapominajmy, iż mamy do czynienia z bardzo komfortowym kabrioletem, królem nadmorskich promenad.

Niebotyczną moc przekazuje na asfalt oczywiście napęd na wszystkie koła AMG Performance 4MATIC+ wspomagany układem kierowniczym tylnej osi. Pośredniczy w tym świetna dziewięciobiegowa skrzynia AMG SPEEDSHIFT MCT 9G, która w SL55 wydawała mi się jednak powolniejsza niż w testowanym jakiś czas temu E53, ale to pewnie kwestia tego, iż E klasa była hybrydą i nowocześniejszą konstrukcją.

Ale nie chodzi o szybkość, z jaką skrzynia biegów zmienia biegi, a o styl, w którym to robi. Każda redukcja to symfonia V8, warkot i bulgot urzekający petrolhead'ów niczym syreni śpiew marynarzy. Dźwięk AMG Real Performance to naprawdę coś pięknego.

W SL55, jak w każdym współczesnym AMG znajdziemy AMG Dynamic Select, czyli sześć programów jazdy, w tym "Sport", "Sport +", "Individual" i "Race". Wystarczy przekręcić pokrętło na kierownicy, by auto zamieniło się w gotowego do ostrej jazdy brutala. Najciekawszy moim zdaniem jest tryb "Individual" dzięki, któremu mogłem cieszyć się komfortowym zawieszeniem i dzikim, nieograniczonym rykiem V8.

Manufaktur to nowa oferta wyposażenia Mercedesów. "Indywidualność w swoim najpiękniejszym wydaniu" – jak zapewnia klientów niemiecka marka. W testowanym aucie ta indywidualność przejawiała się piękną skórzaną tapicerką w bladoróżowym odcieniu o lekkim połysku (no było tak jakby luksusowo) oraz przepięknym metalicznym lakierem o intensywnej pomarańczowej barwie. Drogi Mercedesie, nie chcę nic sugerować, ale trafiłeś tym kolorem w identyfikację naTemat, więc czyż moglibyśmy wyobrazić sobie lepsze auto służbowe?

Jeździłem wieloma wspaniałymi autami w swoim życiu i choć nigdy nie byłem jakimś wielkim sympatykiem kabrioletów, to przyznaję, iż dawno nie było mi żal rozstawać się z samochodem tak jak w przypadku Mercedesa-AMG SL55. Cudowna maszyna, która sprawiła, iż w moim garażu z pewnością zagości kiedyś jakieś V8 bez dachu. A Wy, o ile możecie to marzenie spełnić (a macie takie marzenie, uwierzcie mi), to lećcie do salonu Mercedesa już dziś i żyjcie la dolce vita.

Idź do oryginalnego materiału