Mazda 6e to modny elektryk z oczywistą wadą. I wcale nie chodzi o zasięg

5 godzin temu
Mazda 6e jest jednym z najładniejszych elektryków, jakim kiedykolwiek jeździłem. Rzuca się w oczy bardziej niż Tesla czy Volkswageny ładowane z kabla. Żeby nie było za pięknie, znalazłem parę oczywistych problemów, które trochę ostudziły mój zapał. I kłopotem wcale nie okazał się zasięg auta.


Gdyby to był konkurs piękności, Mazda 6e dostałaby bilet bezpośrednio do finału. Widziałem zachwyty nad tym autem po premierze i nasłuchałem się od znajomych, jak bardzo ten samochód wyróżnia się z tłumu. Trudno się nie zgodzić, jednak diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Po tygodniowym teście wiem już trochę więcej.

Mazda 6e Long Range. Czy trzeba się obrażać za chińskie wpływy?


Zacznijmy od tego, iż sprawdziłem wersję Long Range, która ma większy akumulator i dzięki temu oczywiście większy zasięg. Jednocześnie jest nieco wolniejsza, ale w liczbach to ułamki sekund. Do tego przejdziemy za chwilę.

Najpierw kilka słów o rodowodzie Mazdy 6e, bo mamy tu efekt chińskiej współpracy. Bazą do stworzenia tego auta był Changan Deepal L07 – samochód ze stajni chińskiego koncernu Changan Automobile. Czy wierni fani Mazdy powinni się za to obrażać? Nie do końca, bo sporym nadużyciem byłoby powiedzieć, iż 6e to po prostu chińskie auto. To nieprawda.

Mazda z zewnątrz kojarzy się z poprzednią generacją "szóstki". Długa maska i ostre linie całego nadwozia dają nam bardzo dostojny kształt. To spory liftback o długości prawie 5 metrów. Szerokość auta wynosi 1890 mm, a wysokość 1491 mm. W rozstawie osi mamy dokładnie 2895 mm.

Patrząc z boku, trudno robić zarzuty, iż Mazda nagle zatraciła coś unikalnego. Auto wygląda świetnie, a z tej nostalgii o japońskim designie wyrwało mnie dopiero w momencie, gdy zająłem miejsce za kierownicą.

Wnętrze Mazdy 6e jest... kontrowersyjne. Z jednej strony bardzo stylowe, z drugiej – chińskie wpływy zrobiły swoje. Chodzi głównie o multimedia, które obsługujemy na 14,6-calowym ekranie w centralnej części. jeżeli jesteście fanami klasyki i minimalizmu, to raczej nie będzie miejsce dla was. System jest skomplikowany, nie bronią go ładne i nowoczesne kafelki. W przypadku Mazdy dla mnie to rewolucja.

Mazda 6e, czyli chińska rewolucja cyfrowa


To jeden z moich zgrzytów związanych z tym autem. Podobnie czułem się w Volvo EX90, które też jest przykładem ekstremalnej cyfryzacji. Nie podoba mi się, iż Mazda zmusza mnie teraz do ustawiania lusterek z poziomu ekranu. Tęsknię za cyfrowym minimalizmem, mimo iż obsługę da się personalizować, co wprowadza trochę porządku na wyświetlaczu. Zarządzanie autem ułatwia też pasek ze skrótami na dole ekranu.

Dużo marudzę, ale wizualnie Mazda w środku bardzo mi się podoba. To dalej TA Mazda, która kradła serca japońskim kunsztem. Jasne wykończenie może być mało praktyczne, ale pasuje mi do tego elektryka.

Jeden denerwujący element wytknąłem w swoim nagraniu na Szerokim Łukiem. Zobaczcie, gdzie trzeba się schylić, żeby znaleźć dwa porty USB. Mało praktyczne, chociaż popularne rozwiązanie na rynku, bo "lewitujący" tunel środkowy to modne rozwiązanie.

Duży plus za ilość miękkich materiałów, w środku miejscami jest bardzo pluszowo. Z multimediów podobał mi się z kolei wirtualny kokpit, który pokazuje dane w uporządkowany sposób.

Bagażnik zapakowany po sam dach daje nam 465 l pojemności. Do tego mamy przedni kufer o pojemności około 70 litrów, choćby z korkiem spustowym. Możecie wsypać tam lód i chłodzić napoje, a na koniec łatwo opróżnić wodę. To tylko jeden z przykładów, jak wykorzystać taki bajer. Coś podobnego widziałem ostatnio w Fordzie Puma, tyle iż w bagażniku z tyłu.

Wrażenie z perspektywy kierowcy jest o tyle dziwne, iż siedzi się dość wysoko, tym bardziej z moim 1,85 m wzrostu. Warto podkreślić, iż w obu rzędach siedzeń miejsca nie brakuje. Moim zdaniem 6e umożliwia bardzo komfortowe podróżowanie.

Mazda 6e Long Range ma większy zasięg. Problem jest inny


Nasza wersja Long Range dysponuje akumulatorem litowo-niklowo-manganowo-kobaltowym (NMC) o pojemności 80 kWh i silnikiem o mocy 244 KM. Zasięg podawany przed producenta to choćby 552 km w cyklu mieszanym (WLTP).

Dla porównania podstawowa opcja ma akumulator litowo-żelazowo-fosforanowy (LFP) o pojemności 68,8 kWh i zasięg do 479 km (WLTP). Jak wspomniałem na początku, w tym przypadku mamy większą moc (258 KM), która daje przyspieszenie do setki lepsze... o 0,2 s (7,6 s). Dodajmy, iż obie opcje mają napęd na tylną oś.

Większa pojemność akumulatora w teorii bardzo zachęca, jeżeli ktoś chce traktować 6e jak długodystansowca. W praktyce niestety jest mniej kolorowo, bo maksymalna moc ładowania dla wersji Long Range to zaledwie 90 kW. Umówmy się, w dzisiejszych realiach to bardzo słaby wynik.

Mazdę 6e z akumulatorem 68,8 kWh naładujemy prądem stałym o mocy 165 kW do zasięgu 235 km w zaledwie 15 minut. Dlatego wybór nie jest taki oczywisty, jak mogłoby się wydawać.

Optymistycznie wyszło jednak zużycie energii, które w jesiennych warunkach wahało się w granicach 13-18 kWh. Przepisowa, zwyczajna jazda pozwalała wykręcić katalogowe pomiary. Mazda oferuje też sportowy lub indywidualny tryb jazdy. Szczerze mówiąc, najchętniej korzystałem z "Normalnego", ponieważ auto, mimo iż potrafi być dynamiczne, tak naprawdę zachęca do bardziej leniwej podróży.

Zwróciłem uwagę również na świetne wyciszenie kabiny. A to dodatkowy pretekst do korzystania z systemu audio Sony, który składa się z 14 głośników.

Mazda jest raczej sztywno zawieszona, wyczułem to szczególnie na poprzecznych nierównościach. W zakrętach gwałtownie zweryfikowało się skuteczne rozłożenie kilogramów. Te dwie tony masy własnej nie przerażają, szczególnie iż elektryki zwykle trzeba traktować jak auta z nadwagą.

Ile kosztuje Mazda 6e?


Ceny startują od 198 200 zł, ale to wersja z mniejszym akumulatorem w skromniejszej opcji wyposażenia Takumi. Bogatsza konfiguracja Takumi Plus to wydatek rzędu 206 600 zł.

W odmianie Long Range zaczynamy od 203 600 zł. Kolejny próg to 212 000 zł, kiedy zdecydujemy się na Takumi Plus. I to oczywiście kwota początkowa, bo możemy przecież dorzucić szereg płatnych dodatków.

I teraz pytanie kluczowe: co wybrać? Przed testem i sprawdzeniem maksymalnej mocy ładowania w ciemno stawiałbym na wersję Long Range. Teraz mam problem, który można rozstrzygnąć tylko według własnych potrzeb. Za kilka tysięcy złotych więcej, dostajemy przyzwoity zasięg, ale skazujemy się na dłuższy czas przy ładowarce.

Jeśli jednak uprościmy dylemat tych poszukiwań do modnego i oszczędnego elektryka, już podstawowa wersja może się sprawdzić. Pokuszę się o tezę, iż zda egzamin choćby w trasach przez pół Polski, bo przyzwoity zasięg dopełnia szybkie ładowanie.

Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku, Instagramie oraz TikToku.

Idź do oryginalnego materiału